poniedziałek, 1 stycznia 2024

Jako mama inaczej patrzę

 Hej!

W poprzednim roku nie napisałam tu niczego, chociaż kilka myśli chodziło mi po głowie. Cóż... To jest tak, że wszystkim się nie dzielę. Mnóstwo spraw zostaje dla mnie, nie chcę o nich mówić, czasem nie wiem jak, czasem myślę, że one muszą zostać najpierw przetrawione w moim życiu.

Dzisiaj chcę się podzielić tym, co zaczęłam dostrzegać dopiero w tamtym roku. Nawet nie chodzi tu o czas, ale o wydarzenia.

Pewnie część z Was wie, że w tamtym roku urodziło nam się dzieciątko. I to był właśnie ten przełom w patrzeniu na świat, na zachowania ludzi, w tym moje.

Nigdy wcześniej nie zwracałam wielkiej uwagi jak parkuję. To znaczy o ile auto stało prosto, mieściło się w liniach to było dobrze. Teraz myślę o tym, że jeśli w samochodzie widzę fotelik, to zostawiam więcej przestrzeni. Banał, ale bardzo usprawnia pakowanie dziecka (czy to niemowlęcia czy większego) do auta. Wyobraź sobie, że ktoś zaparkuje tak blisko drugiego, że nie ma opcji otworzyć drzwi na tyle żeby włożyć "łupinę". Jasne, można wyjechać kawałek i dopiero zapakować dziecko. Ale jak ma to zrobić jeden rodzic? Zostawiać fotelik na ziemi? Nie wyobrażam sobie tego. Można zapakować z drugiej strony, ale to często nie jest 5 kg, a jednak dwa razy tyle. Inna sprawa to parkowanie na miejscach dla opiekuna z dzieckiem. Sama byłam świadkiem, gdy na takim miejscu zaparkowała kobieta w pełni sił, nie, nie miała dziecka, nawet fotelika nie było. Te miejsca są szersze, żeby ułatwić rodzicowi wyjęcie dziecka bez potrzeby martwienia się o zarysowanie auta obok, czy żeby wyjąć z bagażnika wózek i nie stawiać go na drodze, a jednak na miejscu parkingowym.

Bardzo ciekawym doświadczeniem była dla mnie próba pobrania krwi (w celu moich badań), gdy musiałam załatwić to z dzieckiem "pod pachą". Zrozumiałe jest dla mnie, że obowiązuje kolejka, więc czekałam cierpliwie ze swoim numerkiem. Nie liczyłam absolutnie na wejście poza kolejnością. (Tu warto zwrócić uwagę, że często kobiety w ciąży powinny być przyjęte poza kolejnością i nie ma to tamto, trzeba przepuścić.) Wzruszyła mnie wtedy postawa pewnej pani, która przyszła chwilę po mnie. Akurat dziecko zaczęło się nieco denerwować w nosidle. Pani zaproponowała czekającym żeby zwrócili uwagę, że czeka matka z malutkim dzieckiem i może ktoś by mnie przepuścił. Siedziało prawie 20 osób. Coś tam mówili, nie słyszałam nawet co, ale nikt nie miał zamiaru oddać swojej kolejki. Dopiero jeden pan zaproponował żeby zmienić się ze mną numerem. Moja zosiosamosiowość nie chciała tego zrobić. Ale też się trochę śpieszyłam, więc i tak bym nie zdążyła zrobić tych badań. Grzecznie podziękowałam i po chwili wyszłam z przychodni. Żałuję, że nie oddałam swojego miejsca tej pani, która tak chciała mi pomóc. Sprawę załatwiłam później w innym laboratorium, bez kolejki, z przemiłą obsługą.

Wiem, że przepuszczanie ciężarnych w kolejkach jest oznaką kultury, to też czasem zapisane jest w regulaminach sklepów. Co innego rodzic z dzieckiem. A wiecie, wcale nie tak łatwo czekać w kolejce z nosidłem ważącym 10 kg, albo maluchem, który za chwilę zacznie płakać a ludzie tylko spoglądają.

Nie spotkałam się na szczęście z nieprzyjemnościami, czy wrednymi uśmiechami. A może po prostu ich nie widziałam. Za to było kilka sympatycznych wydarzeń. Na przykład załatwiając sprawy robiłam to z dzieckiem w nosidle samochodowym. Karol był akurat w pracy, więc jeździłam wszędzie z córką. Dla mnie nie był to problem. Chociaż czasem stresowałam się, czy coś nie potrwa za długo i maluch nie obudzi się głodny. Kiedy podpisywałam umowę w gazowni miałam nadzieję, że pójdzie szybko, bo wiedziałam, że dziecko niedługo obudzi się na jedzenie. Nie poszło szybko i faktycznie córka obudziła się i zaczęła głośno płakać. Pani, która mnie obsługiwała robiła co mogła, żeby usprawnić podpisywanie umowy. Na szczęście nie było już też innych interesantów. Pozostałe dwie panie zagadywały pokrzepiając mnie. Powiedziałam, że pewnie dziecko głodne. A one zaproponowały, że jeśli karmię piersią to mogę śmiało nakarmić a umowa chwilę poczeka. To było tak kochane i wspierające! Żadnych zbędnych komentarzy, spojrzeń czy śmiechów. Innym razem, podczas Mszy świętej, maluch zgłodniał, poszłam nakarmić do zakrystii. Stałam sobie pod ścianą przygotowując małą. Kościelny wskazał mi pomieszczenie, gdzie mogę nakarmić w razie potrzeby. Była też sytuacja w sklepie, gdy wybieraliśmy farby do pomalowania mieszkania. Akurat znów odezwał się głodek. Nie było pomieszczenia dla rodzica, więc karmiłam w alejce. Mam wrażenie, że pojawiało się tam wtedy mniej klientów ale i pracownicy jakoś szli do innych alejek. Może to zwykły zbieg okoliczności, ale może rzeczywiście chcieli żebym poczuła się nieco bardziej komfortowo. To było bardzo miłe.

Wiesz co? Tak myślę, że rodzic z małym dzieckiem (nie wiem jak z większym, ale pewnie też), szczególnie jeśli to jego pierwsze, jest często zestresowany, nie wie co zrobić. A jeśli dziecko rozpłacze się to działa jeszcze presja szybkiego uspokojenia go. To co można zrobić najgorszego takiemu opiekunowi to właśnie spoglądać na niego, uśmiechać się pod nosem, czy komentować. Rodzicom wystarczy stresu, nie dokładajmy im więcej.

Człowiek uczy się na własnych przeżyciach i ja dopiero teraz, kiedy bezpośrednio mnie dotyczą, zauważam takie sprawy.

Jest jeszcze jedna rzecz, którą gdzieś kiedyś przeczytałam a jest naprawdę mądra i pożyteczna. Mówiła o tym, żeby przychodząc w odwiedziny do rodzica niemowlęcia nie wymagać, że będzie idealny porządek i że obsłuży Cię jak zawsze. Być może będziesz musiał/a zrobić sobie herbatę samodzielnie. I to jest okej! W takim domu potrzeby malucha są ważniejsze niż potrzeby dorosłego, a gościa tym bardziej. I nie jest to żadna ujma na honorze, to jest miłość. Czasem dla takiego rodzica najlepszym prezentem jest uprzątnięcie mu salonu, czy wyczyszczenie łazienki lub kuchni, albo przyniesienie domowego obiadu. Tu zmieniają się priorytety.

W takim domu świat stoi na głowie 😂 Ale taki świat jest niesamowity.

I ja mimo zmęczenia, bałaganu, głodu i chęci wyjechania gdzieś samemu daleko to lubię to pokręcone życie i jestem za nie niesamowicie wdzięczna.

Przytulasy!

Daria 😊

czwartek, 30 czerwca 2022

Średnia 4,71

 Witajcie!

Dzisiaj będzie z perspektywy nauczyciela.

Przy końcu roku szkolnego przewinęło mi się kilka artykułów czy wpisów na temat czerwonych pasków na świadectwie. Im więcej czytam, tym bardziej się zastanawiam...

Ale od początku...

Czym właściwie jest czerwony pasek na świadectwie?

Czerwony pasek na świadectwie otrzymują uczniowie, których średnia ocen na koniec roku szkolnego wynosi przynajmniej 4,75 i otrzymali bardzo dobrą lub wzorową ocenę z zachowania. Czerwony pasek oznacza świadectwo z wyróżnieniem.

Myślę, że ma to być swego rodzaju nagroda za osiągnięcie bardzo wysokich wyników w nauce i zachowaniu.

W środowisku nauczycieli i rodziców można spotkać się z różnymi poglądami na temat tego wyróżnienia. Jedni uważają, że to dobrze, że ciężka praca ucznia jest doceniona i zasługuje od na taką nagrodę. Z drugiej strony jak nagradzamy uczniów, którzy również bardzo się starają a jednak brakuje im ocen do średniej 4,75
i nie mają innych osiągnięć sportowych ani artystycznych? Czujecie ich rozczarowanie? Niektórym tak niewiele brakuje...

I tu pojawia się kluczowa sprawa! Jaki jest cel uczenia się? Czerwony pasek, czy zdobycie wiedzy
i umiejętności? Podstawa często niestety leży... Nadal za mało osób chodzi do szkoły żeby się czegoś dowiedzieć. Nauczyciele, rodzice pokazujcie dzieciom, że chodzi o wiedzę, o umiejętności, oceny nie zawsze są miarodajne.

Czytałam o sytuacjach, gdzie drukowane są kolorowe paski i nakłada się je na świadectwa uczniów bez czerwonych pasków... Mają one oznaczać inne osiągnięcia uczniów. Dobre? Czy przesada?

Moim zdaniem świadectwo jest dokumentem i nie jest ono miejscem na tego typu dodatki. Uważam jednocześnie, że uczniów należy doceniać, chwalić za ich pracę, postępy. W takim razie jak, skoro często brakuje im ocen do czerwonego wyróżnienia?

W wielu szkołach uczniowie są doceniani za różne inne osiągnięcia:

- 100% frekwencję

- aktywność w wolontariacie

- osiągnięcia sportowe, artystyczne

- osiągnięcie wysokich (a jednak niższych niż średnia 4,75) wyników w nauce i wzorowe (lub bardzo dobre) zachowanie.

Myślę, że inne to tylko kwestia kreatywności.

Tak! W szkole, w której się uczyłam była nagroda za największe postępy w nauce. Dostał ją uczeń, który
w porównaniu średniej z pierwszego semestru z roczną miał największy wzrost. Niby nie otrzymał wyróżnienia na świadectwie, ale myślę, że docenienie w postaci dyplomu, statuetki, czy nagrody rzeczowej było dla niego niemałą niespodzianką ale też inspiracją dla innych. Cieszę się, że w wielu szkołach uczniowie są doceniani a ich przypadki są rozpatrywane indywidualnie.

Nagroda dla nagrody? Pokaz? Właśnie nie. Myślę, że część uczniów zainspiruje się i postanowi poprawić swoje osiągnięcia w kolejnym roku szkolnym. Przecież o wiele lepiej motywować pozytywnie!

Rodzice! Chwalcie Wasze dzieci, zdały do następnej klasy, podjęły odpowiedzialne decyzje. To również jest osiągnięcie!

Tak sobie myślę, że w dorosłym życiu, w pracy też doceniani jesteśmy za ostateczne wyniki, ale również za konkretne osiągnięcia, czy postępy. Zastanówmy się, czy tego systemu nie warto byłoby zaaplikować do szkół.

Doceniajcie Wasze dzieci! Doceniajcie Waszych uczniów!

Pozdrawiam,

Daria ♥

wtorek, 17 maja 2022

#książka "Głos w wietrze" - historia o gladiatorach i Hadassie uczącej mnie miłości chrześcijance

Witaj!

Jakiś czas temu wpadłam w wir czytania książek. Przyznam szczerze, że wyjście do biblioteki planuję na godzinę. Jestem dość wybredna, jeśli chodzi o tematykę...

Najczęściej czytam powieści obyczajowe, literaturę piękną i książki z wątkami chrześcijańskimi. Właśnie z powodu tej ostatniej grupy sięgnęłam po kolejną pozycję Francine Rivers: "Głos w wietrze". Pani, która wypożyczała mi tę książkę zapytała, czy nie biorę od razu kolejnych tomów. Nie byłam pewna, czy historia mi się spodoba, więc postanowiłam sprawdzić najpierw pierwszą część.

"Głos w wietrze" to pierwsza część trylogii „Znamię lwa”. Historia jest osadzona w pierwszym wieku naszej ery. Opowiada o życiu Hadassy, cichej, pokornej, chrześcijanki, która trafia rzymskiego domu jako niewolnica. Dziewczyna robi wszystko kierując się miłością. Nawet w tak trudnym położeniu nie rezygnuje ze swojej wiary. Modli się za współmieszkańców, chce dla nich wszystkiego co najlepsze. Ma jednak swoje wady, których jest świadoma. Hadassa jest chrześcijanką w Rzymie. Po wizycie w cyrku widzi, co rzymianie robią z wyznawcami Chrystusa. Mimo tego nadal głęboko wierzy w Jezusa.
W międzyczasie poznajemy również historię Atretesa, który zostaje osadzony w rzymskim cyrku i jest szkolony na gladiatora, by zabawiać ludzi. Na trybunach siedzi również Julia Walerian, zepsuta przyjemnościami młoda dziewczyna szukająca prawdziwej miłości.


Źródło zdjęcia: https://www.bogulandia.pl/pol_pl_Znamie-Lwa-Zestaw-Glos-w-wietrze-Echo-w-Ciemnosci-Jak-swit-poranka-Francine-Rivers-oprawa-twarda-3527_20.png


Hadassa przyciąga swoją niebywałą, głęboką wiarą i prostotą serca. Autorka skupia się na jej przeżyciach wewnętrznych, co jest jedną z ważniejszych części książki. Myślę, że wiele osób utożsami się z rozterkami tej chrześcijanki, ale również pozna odpowiedzi na trudne pytania. Dzięki historii Hadassy możemy zobaczyć, jak mogło wyglądać życie pierwszych wyznawców Chrystusa. Francine Rivers bardzo obrazowo opisuje miejsca akcji. Czytelnik bez problemów wyobrazi sobie otoczenie.

Sięgając po ten tytuł bałam się języka. Po przeczytaniu „Kaleba” tej samej autorki miałam pewne opory sięgnąć po kolejną pozycję osadzoną w takiej przestrzeni czasowej. Jednak już od pierwszych stron widać różnicę w stylu. Język jest prosty i barwny. Ciekawym zabiegiem jest wprowadzenie makaronizmów objaśnionych w słowniczku na końcu.

Początkowo sceptycznie podchodziłam do tak wielu wątków, ale każdy z nich ma sens. Żadna postać nie jest przypadkowa. Nie pojawiają się osoby, które za chwilę mają zniknąć. Charakter każdej postaci jest wyrazisty. Niektórzy są zagadkowi, ale to tym bardziej zachęca do czytania kolejnych stron. Idealnym dopełnieniem jest idealnie wyważony wątek romantyczny.

Nie sposób oderwać się od tej książki. Autorka buduje ciekawość czytelnika i zachęca go do czytania dalej i dalej. Pierwszy tom (ponad 500 stron) przeczytałam w ciągu 4 dni… Liczby mówią same za siebie.

Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nie spodziewałam się takich intryg, obrotów spraw. Uwaga! Zakończenie łamie serce. Cieszę się, że ją przeczytałam, ponieważ wniosła świeży powiew mojej wierze, otworzyła mi oczy na to, czym jest miłość, oddanie i wolność. Po opanowaniu emocji wróciłam do biblioteki po kolejny tom…

PS Kolejne tomy są również bardzo dobre!

Gdyby ktoś chciał śledzić moje półki książkowe, co czytałam, czytam to zapraszam na goodreads: https://www.goodreads.com/naowczejpolanie

Przytulam,
Daria

piątek, 18 lutego 2022

Serce rozpalone do pomocy

Swego czasu, będąc licealistką pracowałam jako wolontariuszka w salezjańskim oratorium w moim rodzinnym mieście.

Chodziłam tam 3 razy w tygodniu i spędzałam po kilka godzin. Sporo tam robiłam: pomagałam w odrabianiu zadań domowych, grałam na gitarze, współprowadziłam formację, spędzałam czas z dziećmi. Po zamknięciu sprzątałam, formowałam sie dalej, uczyłam się grać.


Oratorium było dla mnie oderwaniem, dobrze wykorzystanym czasem, wypełnieniem mojego serca radością, otwarciem się na potrzeby innych. Stawianiem innych ponad sobą, SŁUŻENIEM. Serce się jeszcze bardziej otwierało.


Do czego dążę...

Myślę, że każdy ma potrzebę niesienia pomocy (świadomą lub nieświadomą). Przez okres studiów bardzo brakowało mi wolontariatu.

Dzisiaj nadal nie mam zbyt wiele czasu na angażowanie się w tak duże przedsięwzięcia. Tylko... Kto powiedział, że to muszą być duże sprawy?


Te 5 minut zostawania po lekcjach, żeby wytłumaczyć komuś zadanie domowe... Te kilkanaście minut spędzone na rozmowie z dziadkami... Ta choć niewielka pomoc rodzinie... Te zrobione dla sąsiadki zakupy... Ten pies sąsiada wyprowadzony na spacer... Ten przekopany ogródek wujka... To przypilnowane dziecko koleżanki, gdy ona jest u lekarza...

Codziennie mamy mnóstwo szans by dać cząstkę siebie.

Bez przymusu.

Bez oczekiwania wdzięczności.

Bez targowania się.

Tak po prostu, z serca, szczerze!



Kilka dni temu, ktoś poprosił mnie o pomoc. Mogłam odmówić, mogłam powiedzieć, że nie mam czasu. I pewnie bym tak zrobiła, spieszyłam się do swoich obowiązków.

A jednak zatrzymałam się na chwilę. Oddałam swoje 3 minuty wolnego czasu, żeby pomóc. Do dzisiaj mam ogromną satysfakcję i z chęcią oddam jeszcze kolejne minuty.


Ten ktoś nieświadomie zwrócił mi uwagę, że "Hej! Proszę, możesz dać mi cząstkę tego co masz? Bardzo tego potrzebuję, sam sobie nie radzę. A Ty możesz mi pomóc."


Dzisiaj chcę wielbić Boga w tym doświadczeniu. W tym, że pociąga moje serce do robienia dobrych rzeczy.

Serce rośnie, otwiera się, chce więcej!


Miłości i odwagi!

Daria ♥️