Po swojej regeneracji wróciłam z porządną dozą rozmyślań.
Jak już wiecie, miałam swoje dni porządkowania świata duchowo-psychicznego. Nadal zastanawiam się nad wieloma sprawami, pytam, rozważam. Czuję się jakbym poznawała cały ten świat na nowo, odkrywała to, o czym inni tak zawzięcie piszą, mówią, a w co nie chciałam wierzyć, odrzucałam. Zaczęłam z ufnością słuchać mądrzejszych i żyć ich radami.
Najprostsza rzecz. Muzyka. Wspaniały prezent.
Gdy byłam jeszcze w gimnazjum też miałam swój ciężki okres (czas nastoletniego buntu, szukania tożsamości). Wtedy mnóstwo łez wylewałam właśnie słuchając muzyki. Bardzo silnie wpływała na moje zmysły. W ten sposób uwalniałam ukrywane emocje.
Gdy byłam jeszcze w gimnazjum też miałam swój ciężki okres (czas nastoletniego buntu, szukania tożsamości). Wtedy mnóstwo łez wylewałam właśnie słuchając muzyki. Bardzo silnie wpływała na moje zmysły. W ten sposób uwalniałam ukrywane emocje.
Później jakoś o tym zapomniałam, nie potrzebowałam płakać. Czemu? Przestałam tłumić uczucia. Po prostu żyłam z nimi. Byłam szczęśliwa, świadomie szczęśliwa. I choć czasem słuchałam czegoś, co poruszało serce, to głównie po to by wykrzesać z siebie jak najwięcej energii, trwać w motywacji do działania. Coś, co mogło jeszcze bardziej rozradować serce.
Kilka dni temu zaniechałam zadań domowych z braku sił (Mój kolejny mały sukces - nie katuję się nauką do upadłego), nie wyłączyłam melancholijnej muzyki. Siedziałam pisząc co przeżywam. Co za to dostałam? Świadomość, jak bardzo czasem potrzebuję ciszy, łez i Tej drugiej osoby. Wiem nawet, że emocje to skarb. Skoro wiem, które pozytywnie na mnie wpływają, nie chcę ich blokować. Chcę żyć z nimi rozważnie: nie poddając się im w stu procentach, jednocześnie mając je na znacznej uwadze. Nie do wszystkich spraw można podchodzić czysto praktycznie. Czasem trzeba posłuchać serca.
Trzymajcie się Kochane Misiaki.
\Nadzieja